Strona:PL Miciński - Dęby Czarnobylskie.djvu/127

Ta strona została przepisana.

Jesień tam spędzałam, dzikie poryki burz niosły ze sobą czarne widmowe zbrodnie w powietrzu.
Lasami idąc, własnością dawnych królów naszych, myślałam tu o walkach, które toczyli pomorzanie... Ich świetne miasta portowe, jak Weneta, Arkona, ich wyprawy na Norwegię, przewożenie konnicy na okrętach... Potem Niemieckie zastępy Henryka Lwa zniszczyły świątynie Trigława, Światowida, Rujewita... Raz jeszcze odżyła flota słowiańska za Władysława IV... na krótko.

Huczy morze... Wicher targa jego powierzchnię i łamie w bruzdy. Piana uderza o kamienne ściany latarni morskiej, otaczając ją białem półkolem. Pośród mgły i drobnego deszczu rozbryzganych fal piętrzy się potężna, szara kolumna, wierzchołkiem zanurzona w chmurach, które powiewają nad nią, jak brudne łachmany.
Zapada mrok.
Stary latarnik przez okienko patrzy w mglistą posępną dal, gdzie w jedną masę zlewa się niebo z morzem. Z pod brwi krzaczystych ledwie widać jego szare oczka, ponurość twarzy spotęgowana jest przez potężny za-