Strona:PL Miciński - Dęby Czarnobylskie.djvu/128

Ta strona została przepisana.

rost, czyniący go podobnym do pnia, siwym mchem porosłego.
Z wąskich, zaciśniętych warg mruczenie się dobywa: He, he — zginie dziś niejeden z tych przeklętych szczurów ziemnych. Będą ryczeć: ahu, ahu! nic nie pomoże — sztokfiszom pójdą na żer. Mówiąc to, myślał o mieszkańcach pobliskiego miasteczka portowego. Nienawidził ich szczerze.
Pamięta, jak naśmiewali się z niego, gdy krążyła pogłoska o stosunku jego żony Ani do takiego niemieckiego oficera, co zbierał legendy i malował morze.
A piękną była... mniejsza o to! Spoczywa na dnie morza, zasłużoną otrzymała karę... Widzi to wszystko, jak przed sobą...
Był wówczas jeszcze marynarzem, lubił się bawić i tańczyć w portowych mansardach, kiedy wracał na krótko z uciążliwych w praw na wieloryby. Ale był głupi, naiwnie głupi, żona go oszukiwała, a on przez nią wierzył w Matkę Boską, choć protestant. Tylko dziwiło go, skąd bierze romanse, rozpożyczone potem kaszubskim przyjaciółkom. W końcu się wydało. Zrozumiał ludzkie śmiechy i przycinki.. Zaczął uważać i raz wyśledził żonę z gachem na schadzce. Miał dowód zdrady: a przecież go uczyła modlić się... Mniejsza o to... choć szarpałby zębami jej Boga! Wrócił do do-