— Cóźby mi z tego przyszło, skoro jesteś przy mnie? — zaśmiała się.
— No, to odpłynę!
Wziął wiosła i z całych sił począł łódź odpychać. Wkrótce był już daleko.
— Ołaj — wołała Ania — nie odsuwaj się, bo jestem już zmęczona.
Wstrzymał barkę, stanął na ławce i zaczął się śmiać wściekle.
— Ha, ha — zmęczonaś, mniszeczko! Nic nie szkodzi! poproś malarza, on cię namaluje, jako dziwożenę.
— Ołaj! — krzyknęła Ania — która zaczęła przeczuwać okropne niebezpieczeństwo — ja ci wszystko wytłomaczę. Ale ty żartujesz, przestań, podjedź do mnie!
— Cóżeś robiła wczoraj wieczorem nad przystanią, ha? Tak dbasz o dziecko i męża!
— Ołaj, ja chcę iść do klasztoru — dlatego że zawiodła mię i ta miłość...
Tak, kochałam tego nieznajomego — ale — nie chcę teraz utonąć — bo mi jest za mroczno w mej duszy — nad sobą nie widzę Boga —
On śmiał się długo, przeciągle, chrapliwie.
— Wołaj na pomoc malarza —
W miarę, jak się zbliżała, Ołaj łódź odsunął... Trwało to minut kilka. Ruchy jej stawały się coraz słabsze, nie mówiła już doń ani słowa, tylko patrzyła, łzy roniąc... To
Strona:PL Miciński - Dęby Czarnobylskie.djvu/131
Ta strona została przepisana.