śmieszne, łzy wśród morza... Wtem niedaleko od czółna fala ją pokryła.
Nastąpiła cisza — ręka dwa razy wynurzyła się na powierzchnię, jakby hostja, palce kurczowo coś chwytały, potem jasne ciało nagle wypłynęło, zakołysało się i zwolna zaczęło opadać, przeświecając z pod wody. Barkę przysunął Ołaj. Coraz bardziej ciemniało, aż znikło.
Długo patrzył w miejsce, które pochłonęło Anię, potem wrócił do domu, pił dużo, ale upić się nie mógł. Gdy nazajutrz pytali go o żonę, powiedział, ze nie dba, co się z nią stało: podobno miała się kąpać, może utonęła. Wyglądał przytem strasznie — ludzie przypisali to rozpaczy po żonie, którą tak kochał. — Stare dzieje... z Anią utonął i jego Bóg...
— He, he — cóź to za pogoda! Burza ani chybi — tylko jej czekać! Na zegarze ściennym wybiła siódma — ocknął się stary latarnik i poszedł na górę, by zapalić lampę. Buchnęło potężne światło, rozsypując w kierunku morza długie smugi promieni, niby litanje świetliste za dusze konających.
Zeszedł potem na dół, córka była w swej izdebce. Lampa jarzyła na jej stoliku, przybranym w białe muszle i różnobarwne porosty. Kilka książek, któremi rozpędzała nudę długich wieczorów, leżało pod olbrzymią
Strona:PL Miciński - Dęby Czarnobylskie.djvu/132
Ta strona została przepisana.