Strona:PL Miciński - Dęby Czarnobylskie.djvu/134

Ta strona została przepisana.

chmury. Komu się pokaże — zwiastuje nieszczęście.
— Widziałaś może taką chmurę? zapytał ukradkiem pozierając na portret żony.
— Nie, tylko czasem, gdy siedzę tu samotna, wydaje mi się, że za plecami stoi tu zakonnica, która wieje chłodem i potrząsa szkaplerzem, oczy ma nieruchome, szkliste, twarz zieloną, a we włosach porosty morskie i dziwna książka — w której są objawienia.
— Zakonnicę widujesz? tęskno ci widać do szczurów — co? Ja zaś, chciałbym djabłem się stać, aby ludzi zamęczyć!
Milczała, w nim zaś nienawiść do sąsiedniego miasta, i do wszystkich „szczurów“ zmieniała się w jakąś religję potworną.
Już oddzielił swą wieżycę przed jakiemiś możliwymi odwiedzinami murem... Żywił też dwa dzikie psy, które każdego rozerwałyby w strzępy.
— Idź spać — rzekł stary — burza niedługo nas obudzi.
Przygotowałaś mi grogu?
— Tak, ojcze.
Wziął latarkę, zapalił, potem córkę objął zbyt długim uściskiem, aż ona mu się wydarła. Stał przez chwilę, coś rozważając, poczem ciężkim krokiem poszedł do siebie na górę. Dziwna rzecz! stała mu przed oczyma