Strona:PL Miciński - Dęby Czarnobylskie.djvu/135

Ta strona została przepisana.

zakonnica, patrząca przez powierzchnią wody. Próbował odpędzić ponure wspomnienie — daremnie. Zaczęło mu to sprawiać przykrość; podszedł do okienka w swej izbie strażniczej i patrzył w atramentowy, nieprzenikniony dla oczu mrok. Tylko z boku latarni, jak napowietrzna ściana ze złotego muślinu, wisiała smuga światła, rzucana przez olbrzymi reflektor latarni. Pod spodem toczyła się z łoskotem czarna przepaść, z której dolatywały głuche jęki i ryki.
Nagle wydało mu się, że jakiś czarny punkt, niby łódź, przemknął przez oświetloną cześć morza. Wytężył wzrok, ale nic już nie mógł dostrzedz. Widocznie uległ złudzeniu. Któżby wyruszył na pełne morze w nocy, przed zbliżającą się burzą? Chyba warjat, pragnący śmierci.
Stary odsunął się od okna. Było mu czegoś ckliwo, jakby ołów miał w ustach. Rzadko pił, ale dziś czuł potrzebę podniety. Na maszynce kipiała waza grogu. Nalał sobie pełny kubek. Wychylił w paru haustach. Dolał jeszcze połowę! Uczuł żar tropikalny, ale na duszy nie zrobiło się lżej. Siadł w wygodnym fotelu, oparł ciążącą głowę o poręcz.
Wpatrzył się w bożyszcze Trigława, które wywiózł, jako swój skarb, z Rugii. Bożyszcze było kamienne, trzy głowy brodate, za-