Strona:PL Miciński - Dęby Czarnobylskie.djvu/138

Ta strona została przepisana.

— Do Belzebuba, coby on robił bez tej białej mewki!


∗             ∗

Ioanna czytała na głos.
Słyszał pojedyncze wyrazy, ale treści uchwycić nie mógł.
Z podziwem zastanawiał się nad uczonością córki i chciał już drzwi otworzyć, gdy nagle usłyszał głos księdza kaszubskiego, młodego i bardzo pięknego, choć był surowy i nabożny.
— Ha, do ciemnego brzucha huraganów! co ten tu robi! z nim — sama jedna!
Całą pięść wcisnął do gęby, żeby nie zakląć i wpił się w kości zębami.
— Więc tak? kradnie mu teraz ksiądz córkę, jak tam niemiec kradł mu żonę! Boga w sobie zabił, każdy, kto mu na drodze — zginie!...
Pocichu wszedł na górę, nasypał do żelaznego garnka cały zapas — t. j. kilka funtów prochu strzelniczego, przeciągnął lont, zdusił pakułami — drugi koniec lontu zapalił, umieścił odpowiednio w garnku i zbiegł na dół.
Wprawne jego oko dostrzegło w zaroślach sosnowych ukrytą łódkę.
Schował pod ławkę garnek z lontem i nabojem; obliczył, że najdalej za pół godziny nastąpi wybuch.