Strona:PL Miciński - Dęby Czarnobylskie.djvu/141

Ta strona została przepisana.

— Przywiózł mi ksiądz, ja go kocham i on mnie już pojął za żonę.
Głową opuściła, jakby czekając ciosu. Zapanowało milczenie.
— Uwiódł cię?
— Nie na Boga! zaprzeczyła dumnie. Ja sama go wzięłam. Widziałam ptaki na gnieździe, widziałam foki trące się na skałach. Ale przedewszystkiem wodą, żłobiącą skały.
Chciałam być jako rybitwy morskie, jako foki i jako skały, żłobione przez morze. Ja go uczyłam religii Trigława! —
Głos jej dźwięczał jak fanfara tryumfalna. Ołajowi pociemniało w oczach.
Podszedł do okna i twarz przylepił do grubej szyby, starając się coś dojrzeć. Napróżno.
Może już nastąpił wybuch, huku nie byłoby słychać...
— Kochasz go? ryknął nagle głosem, w którym rozpacz, łzy i wściekłość mięszały się razem.
Ioanna mówiła:
— Ach tak! Poznałam go, gdyś mi pozwolił jechać na jarmark. Dwa lata temu. On jest wychowankiem tego, który miłował moją matkę. Ale matka chciała iść do klasztoru, nim utonęła.
Tamten generał kazał mnie odszukać, ale on mnie unikał, bo miał jakieś przeczucie i strach. Tak, żeśmy się wypadkiem znaleźli wśród