Strona:PL Miciński - Dęby Czarnobylskie.djvu/143

Ta strona została przepisana.

Popełnił zbrodnię! Nic jej nie odkupi. W głuchej rozpaczy kąsał sobie ręce. Wtem uczuł silne szarpnięcie za ramię.
— Kto? zapytał głosem rozbitym nie odwracając głowy, lecz oczekując czegoś straszliwego.
— Mówiła wam już Ioanna... to ja... — odpowiedział głos dźwięczny, ale nieśmiały.
— Kto? kto? wrzeszczał, uszom nie wierząc, Ołaj — chyba z piekła? Nie zginąłeś?
— Czekałem na waszą odpowiedź i teraz proszę... jadę z nią do Ameryki!
Wziął Ołaja za rękę, który uchwycił się wystającego głazu, aby nie runąć w morze.
Ale wnet ocknął się i pobiegł, jak oszalały, na górę do córki. Stała zamyślona w tej pozycji, jak ją zostawił, tylko ręce na krzyż złożyła, a w oczach lśniły błyskawice.
— Jest, jest! krzyczał Ołaj — weź go!
— Jakto, jest? a gdzież miał być?
— W piekle, kochanko! w brzuchu śledzi i wielorybów! ale nie wyzywajmy szatanów — życie jest państwem Niewiadomego!... daj mi te piękne kwiaty! —
Spojrzała nań dziwnie i milcząc, nachyliła mu czoło do ust.
Stary jej rękę całował, czując jednocześnie, iż go chwyta dwoje ramion potężnych i w uścisku gruchoce.