Strona:PL Miciński - Dęby Czarnobylskie.djvu/148

Ta strona została przepisana.

Zdala usłyszał zmieszane krzyki. Naparł na wiosła.
Stalowe muskuły jego pruły olbrzymiemi wiosłami wodę. Łódź to wzbijała się na kilkopiętrową wysokość bałwanu, to spadała w dół pochylając się na bok i nabierając wody przez szczeliny otworu, w którym siedział.
Zdjął ze siebie spencer i zatkał szczelinę. Wciągnął tchu w piersi i huknął znowu: Hallo!
W kierunku usłyszanej odpowiedzi rzucił całą mocą swych ramion linę. Ale ledwo ją wypuścił z rąk swych — łódź jego odbiegła daleko i uderzyła o podwodną skałę. Rozprysła, jakby szklaną była.
— Trigławie piekła i nieba! — wyszeptał — nie potępiaj mej duszy.
Dwa piekła: górne i dolne starły się z sobą, zmąciły, zakotłowały... Ołaj przez chwilę trzymał się na powierzchni fal, ale mając nozdrza wciąż zalewane pianą potworną, w ciężkiem ubraniu — jął tonąć.
W ostatniej chwili ujrzał coś, — — co zamieniło twarz jego w ten dziwny uśmiech, który podziwiali ludzie uratowani — nazajutrz, kiedy morze wyrzuciło ciało ostatniego pomorzanina z Rugii...

1896.