Strona:PL Miciński - Dęby Czarnobylskie.djvu/15

Ta strona została przepisana.

wśród olbrzymiej drogi istnienia ciemnego, to jest nie ujmowanego przez nasze zmysły?
Pytanie, jak beczka Danaid nie dające się zapełnić rozumowaniem. W wiekach dawnych byłabym może celtycką kapłanką, może w klasztorze uzyskałabym stygmaty. W dzisiejszych czasach — jestem za tradycyjna, żeby się stać warszawską nierządnicą, a za wiedząca — aby nie odczuwać całej mizerji tego losu, który mnie zamyka tylko w cichym burżuazyjnym obowiązku. Uczyć innych?... lecz kiedyż dojrzę sama dno tego, co jedynie mnie interesuje? że Jestem! Ejmi! Io sono!...
Mówią, że bujam po niebie.
Patrzę na dół: ulice szare, proste, dogmatyczne; na nich rzędami świecą latarnie, jak tombakowe guziki w lokajskim mundurze.
Przeszła wystrojona taka — nagle podszedł do niej mężczyzna, rozmawiali przez chwilę, a potem znikli w bocznej uliczce. Źwierzę jest silne. Ale człowiek jest na to, aby to źwierzę swoje wprowadził między wszystkie gorejące wulkany — i źwierzę spalił — a odleciał Feniksem.
Mówiąc to, spostrzegam na sobie wpływ czytania hiszpańskich dramaturgów.
Niestety — „niema żartów z miłością!”


∗             ∗