Strona:PL Miciński - Dęby Czarnobylskie.djvu/153

Ta strona została przepisana.

Wtem z dalekiej wsi doleciał dźwięk dzwonów za umarłych.
Zrobiło się milczenie, chcę wierzyć, iż każdy z nich usłyszał jakby wyrzut.
Wszyscy tworzą tak przykładną rodzinę, że największym fenomenem tej doby — nie jest zwycięstwo Toga, ani reskrypt wolności wyznania — lecz — narodziny małego brzydala u pana Wandalina.
Gdyby mały brzydal, chowany na atłasach, był wyrzucony na podwórko i zadeptany kopytami — rodzice mieliby pole dla wznowionej przyjemności — to takie proste, panie Wandalinie!
Patrzyłam na drzewa parku, milcząc — ani jednem słowem nie chciałam zbudzić ich książkowej kultury — słuchałam fali ciemnych instynktów...
Ktoś rzekł — Norwid; inny zaprotestował, ze to jest nic! Zostają tylko Maupassant, Słowacki, Sienkiewicz, Anatol France.
Kabarejczyk zerwał się, jak raniony dzidą.
— Pozwalam sobie protestować — nie wolno ich wymieniać w jednym rzędzie — przy Anatolu Fransie.
— Istotnie, Słowacki Juliusz, a nawet Sienkiewicz, nie mają prawa stać przy tym cyniku, odrzekłam sucho.