Strona:PL Miciński - Dęby Czarnobylskie.djvu/16

Ta strona została przepisana.

Nie mogę spać — wybiłam się ze snu. Wstawałam, aby spojrzeć, jak śpią małe. Kostecka ma gorączkę, majaczy, mówi o lalce, to znów o tatusiu, którego mama przeklina.
Biedne dziecko, domyślam się smutnego dramatu w jej rodzinie. Kiedyś jej koleżanki zaczęły opowiadać o swych rodzicach i tęsknocie za domem.
Ona milczała. Wtem któraś zwróciła się do niej:
— Kostecka! ty jedna z nas wszystkich jesteś szczęśliwa, bo rodziców nie kochasz i nie tęsknisz za nimi.
— Kłamiesz! — odparła gwałtownie — matkę kocham więcej, niż wy wszystkie razem swoich legalnych rodziców. —
Ach Boże, jak ona przez sen zawołała: — nie bij mamy! — Obudziła się...
Nareszcie ją uspokoiłam. Długo przy niej leżałam, opowiadając fantastyczne baśni o śpiącej królewnie, elfach, kryształowych podwodnych pałacach. Zasnęła z uśmiechem i śni teraz o rozkosznych dziwach, jakimi się roi podziemne państwo karlików.
Fantazjo, błogosławiona wróżko ludzkości, która tworzysz cieniste ogrody, fontanny i Alkazary tam, gdzie bez ciebie byłaby jeno ludzka wylęgarnia!... Potępiają cię, że dajesz