Strona:PL Miciński - Dęby Czarnobylskie.djvu/160

Ta strona została przepisana.

— Trzeba nerw wypalić. Niestety, nie mam tu żadnego innego środka — trzeba wytrzymać krótki ból, panno Kamilko. —
Przyniesiono drut, rozpalono go nad maszynką. Dwie osoby chciały trzymać dziewczynę, aby się nie rzuciła, choć mimo woli, lecz doktór odsunął je stanowczo.
— Proszę jej nie trzymać.
Doktór umiał natężać bohaterstwo do wyżyn i hartował nie morałami, ale życiem.
Kamilka bez drgnięcia wytrzymała piekielny ból wypalenia nerwu, lecz potem wstała i zaczęła rwać paznogciami ścianę. Trwało to kilka minut, potem ból nagłe ustał — uśmiechnęła się — i doktór, który spokojnie, lecz wybladły, czekał minięcia paroksyzmu, też uśmiechnął się radośnie.
— Zapewniam cię, panno Kamilko, że już ten nerw nigdy dokuczać nie będzie.
Zrobił się nastrój wesoły. Zachodzące słońce rozświetlało stodoły i gumna w jakieś imponujące melodje barw, z pastwisk wracały już stada.
Mały staroświecki dworek, zarosły bzami, miał dużo uroku.
Pan Melchior wystąpił jako major z gwardji ze sławą salonowca nieprześcignionego, lecz zamknął się w gospodarce i muzyce, którą ze znawstwem uprawiał.