Strona:PL Miciński - Dęby Czarnobylskie.djvu/162

Ta strona została przepisana.

— Moja noga nigdy w tym domu postanie.
Wyszedł.
Ale nie minął parku zacienionego już wieczornym mrokiem, kiedy w dworku nastał dzień sądny. Pani majorowa, piękna, wysoka, z Niemców nadbałtyckich złowieszcza despotka, admirująca tylko doktora, zdumiona pytała męża, dlaczego — doktór wyszedł bez pożegnania.
Pan Melchior, uparty w gniewie, odpowiedział tylko:
— Bo głupstwa gadał!
Wtedy i Kamilka pierwszy raz w życiu uczyniła atak na ojca:
— Jak może tak mądry człowiek, jak doktór Jewanheliew, mówić głupstwa?
— Dzieci — rzekła pani majorowa — biegnijmy uprosić doktora, aby wrócił!
I cała gromada mniejszych dzieci wybiegła. Matka śpieszy przez olbrzymie mroczne aleje. Nie mógł zostać obojętny i pan Melchior: wolniej, lecz też kroczy za nimi.
Minęli lipy. Właśnie doktór, idąc drogą, musiał okrążyć park. Postać jego złociła się w krwawych łunach zaszłego już słońca.
Zamyślony szedł, nie widząc zbliżającej się gromady.