Strona:PL Miciński - Dęby Czarnobylskie.djvu/165

Ta strona została przepisana.

Doktór miał jedną słabość: lubił wygrywać w karty, i to była wyłączna forma, w jakiej przyjmował pieniądze, wprawdzie nie bajońskie sumy, bo dwu lub trzyrublowe kwoty; co prawda, nie wychodziły one z domu, gdyż zawsze i w całości były rozdawane między służbę.
Wyjątkowo, kiedy bywał doktór, pani majorowa zapominała o swych zasadach spartańskich — i nawet klucze od śpiżarni oddawała Kamilce.
Więc po kolacji, na której podano derkacze, bekasy i świetne pomidory, nadziewane pieczarkami — zaraz po siedemnastu gatunkach konfitur, jak jeżyny, jarzębiny, renklody, brzoskwinie i t. d., usiedli do rzęsiście oświetlonego stolika, a towarzystwo z pobliskiej tylko za groblą wioski państwa Wołłowiczów dopełniło partji.
— W co zagramy, w muszkę czy w ramsa?
— Niech będzie muszka, napełni się puszka — rzekł Jewanheliew.
Późno w noc przeciągnęła się ta miła wszystkim zabawa. Oczywiście przeplatały ją anegdoty.
Opowiadano, jak to leczył doktór z tyfusu jakąś zapadłą wieś, gdzie nie było studzien, ani źródła, ale zbierano wodę deszczową w sadzawkach; jak podczas wojny tureckiej brat