korzystać z amatorstwa swego do polowania na łosie, dziki i niedźwiedzie.
Bryczka mała i konik mały wlókł doktora i leśnika zwanego Rafasiem Bagadurskim.
Odwiedził go doktór nocą w smolarni. Zdziwił się, bo najpierw nigdy nie widział tak zasmolonego człowieka, a wtóre — bondar Rafaś był pijany, przepraszał za to, ale mówił, ze już musi żonę porzucić i dzieci, w świat iść — bo zona go nie szanuje, jak trieba. W świat pójdzie — na matrosa zapisze się — już wie, jak chodzą statki z Jadesy do niekiich ludów, co jedzą ksiondzów.
Żal zbierał patrzeć na słynnego niegdyś czarownika i myśliwca — ledwo zdołał go doktór uspokoić, każąc, by go zrana obudził, wyjadą do lasu. — Bagadurski rano się stawił już trzeźwy — nie wierzący jeszcze swemu szczęściu, że odwiedzi puszczę, w której był przez lat dwadzieścia leśnikiem. Miał w torbie już słoninę, chleb czarny, sól, zapas prochu, kul i śrutu, mimo, że doktór stanowczo zarzekł się, iż polować nie będzie.
Otóż jadą.
Kraj smutny, pełen lasów lichawych, błot, rzadko trafiających się, co mil dwie, pańskich gospodarstw, zajmował doktora mimo to ogromnie jakąś mityczną prostotą.
Strona:PL Miciński - Dęby Czarnobylskie.djvu/169
Ta strona została przepisana.