Strona:PL Miciński - Dęby Czarnobylskie.djvu/171

Ta strona została przepisana.

. Cały dzień my pracowali, a więcej my odpoczywali, bo zanim dziewka przyniesie za poł wiorsty sieno — o tam, panoczku, z pod lasu — to my stoimy, nic nie robione, a gdy ona przyniesie, to ręce u niej zabolą, i ona odpoczywa, a my znowu czekawszy.
Tak wieczór przyszedł, stohu nie dokom czyli. Makar na drugi dzień nam kazau iść do lnu.
Jekanom boitsia mu co kazać, politukuje — bo to, wiadomo, pan wierzy tylko, co Makar mu powie, a przez to już i jekonomka w wielkiej prijaźni żyje z Alieną.
Ludzie robią, co chcą — a to dlatego, że pan niezwykle dobryj. —
Te ostatnie słowa chytry Poleszuk dorzuca zwykle każdemu, na kim już suchej nitki nie zostawił.
Ktoś jedzie w ruskim zaprzęgu z duhą. Błysnął uniform, czapka. Bagadurski dotknął zlekka swojej, jako człowiek, nie potrzebujący zginać się w obawie przed władzą.
— Uriadnik — szepnął — on jedzie szukać tej strielby, którą wieziem!
Szczęściem uriadnik zbyt był zajęty rozkłaniwaniem się osobie doktora Jewanheliewa. Minęli się.
Wtem Bagadurski zatrzymał wózek. Skoczył śpiesznie w las.