Strona:PL Miciński - Dęby Czarnobylskie.djvu/180

Ta strona została przepisana.

ski. Jedzie dalej po tej ziemi biednej, a szerokiej.
Za nieprzejrzanym łanem ornych pól zieleni się kępa cmentarza. Tam co rok odprawiane bywają Dziady, schodzą się tłumy, na mogiłkach palą kądziele i piją, aż do wyzionięcia duszy...
Wjechali do wsi czarnej, smętnej, błotnej; każe doktór skręcić na drogę dokoła wsi — przejeżdża mimo gumien i wielkich ozieryn czyli rusztowań, na których suszą się snopy jasno­‑zielonego, jak seledyn, lnu, odurzających kiści konopi, rudej hreczki, złotych odmian żyta, pszenicy, jęczmienia, owsa.
Na chatach, omszałych grubym pluszem zielonym, czernieją koła wozów, w nich ułożyły się gniazda bocianie...
Na niektórych tylko sterczą jeszcze opuszczone zimowe bociany... smutne, milczące.
Dzieci w łachmanach i zgrzebnych koszulach, lecz zawsze ze szmatą krasną; mużyki z konopiastemi brodami.
Na końcu wsi mała chata, gdzie żyje, niegdyś urocza, mówiąca po francusku i wytworna, jak dama, Kasia, córka nieprawa pana majora i pięknej Maszki — teraz wydana za uriadnika pijaczynę, sama rozpita, w upiornych koszmarach białej gorączki...