Strona:PL Miciński - Dęby Czarnobylskie.djvu/182

Ta strona została przepisana.

Doktór, siwy, mocnej budowy mężczyzna, z humorem młodzieńca wdrapał się na trzeci szczebel ozieryny, zasiadł tam między kępami konopi i spożywał wyjmowane przez Rafasia z puzderka podróżnego jadło.
Kasia kazała wybrać doktorowi kilkanaście kart, z tych już zaczęła układać wróżby.
— Oj, panoczku, nie jedźcie wy... nie wiem, czy już wrócicie... rusałka wabi cię w topiel — ot, na co mi już przyszło, żeby straszyć mojego świętego pana. Nie jedźcie wy... Jeśli pojedziecie, to was natrafi wielkie szczęście ale i zgon...
— Pojadę, Kasiu, już lepszego nic ziemia dać mi nie może... nad szczęśliwy zgon...
Zasępiła się Kasia, karty wzięła, rzuciła je w ogień, który płonął w kuchni.
— Teraz już nie będzie godniejszego, komuby wróżyć miały!
Zaśmiał się doktór, potem, poważniejąc, rzekł:
— Musisz raz w życiu kogoś posłuchać, Kasiu. Weźmiesz swą córeczkę i wyjedziesz z nią według tego adresu. Tu wszystko, co potrzeba, znajdziesz w tym portfeliku: moje recepty i kierunek drogi — i to, co drogę ci ułatwi. Wykonasz?
— Wykonam, choćbym dziś jeszcze miała się zakopać do ziemi. Dobrze, iż mój uriad-