Strona:PL Miciński - Dęby Czarnobylskie.djvu/184

Ta strona została przepisana.

Jekanoma i leśnika ugościli kamieniami, ze wszystkie kości twarzowe pobili — a za nic, tylko że tamci pili, a ci — nam, każut, dawajcie! My wam nie bronimy sobie kupić, mówią jeftyje. I za to na nich się rzucili.
I nic im nie było za to. Tak uszło! bogaci są, dadzą uriadniku, a nawet stanowemu.
Teraz tam wszystką zwierinę w puszczy tępią, mają prawo paść na całej puszczy, a to jest 11,000 dziesięcin.
Za każdem stadem bydła chodzi 6 — 8 psów, gonią zwierza. Jak leśnik strzeli, to oni leśnikowi już nie dadzą wyjść żywym z boru.
A to wszystko, że pana Rejtana niema, administratory sami niepewni miejsca.
Tedy, panie, tu jest zawada, którą zrobili sobie mużyki: kto jedzie, musi oddać im wszystkie pieniądze... takie rozbójniki... wychodzą ze strzelbami, gotowi zabić. Hale ze mną nikomu nie uczynią nic złego. —
I rzeczywiście, śmiałą ręką wyrwał kołek z zasuwy, podszedł do chłopów, którzy wyszli z toporami, zapalił u jednego z nich fajkę, nie rzekł ani słowa na podziękowanie.
Skręcili między stodoły na dróżkę. Szli jakimś zagajnikiem młodym.