Ukazało się orne wielkie pole — na niem duży dom, stodoły, o parę staj zaś szumiała, jakby morze rozfalowane, puszcza Czarnobylska.
— Ja zbiegnę zapytać.
— Znacie moje nazwisko?
Leśnik uśmiechnął się.
— Tu nie o pana chodzi, hale że mnie nie zechcą przepuścić.
— Mów, że ja polować nie chcę, tylko wędrować po lesie. —
Nadleśny wyszedł na podwórze, zmierza na spotkanie doktora. Ujrzawszy obcego w łapciach, lecz z aksamitną spłowiałą kurtką, ocenił dżentelmena.
Nadleśny, szlachcic o pysznej marsowej twarzy, wita grzecznie, chytrze tylko mruży oczy, patrząc na dwie strzelby wówczas, gdy mówi Rafaś, że „dochtór“ chce nic więcej, jeno wędrować po lesie.
Zrozumiał doktór skrupuły, ale że był pasjonat, wybuchnął:
— To strzelby Rafasia: jedną wiezie na handel, drugą może tu zostawić.
— On, panie łaskawy, jest pierwszy raubszyc!
— Ale nie ze mną, mości panie. Tożeś pan nigdy nie słyszał mego nazwiska?
Strona:PL Miciński - Dęby Czarnobylskie.djvu/185
Ta strona została przepisana.