Strona:PL Miciński - Dęby Czarnobylskie.djvu/188

Ta strona została przepisana.

i z ojca słońca. Bez ohydnego ludzkiego fałszu, bez geszeftu, bez kaprawej myśli wszetecznika miejskiego...
Miasto bogów prześwietlone, pełne niesłychanych upojeń miłosnych, iskrzy się od zbrodniczych os, które paraliżują gąsienice, aby złożyć w nich jajeczka — tęczuje rozgwiazdami pajęczyn, w których jęczą niewolne istoty pod łapami monstrum pająka.
Działy się tajemnicze djabelstwa w szczegółach, lecz w całości rozbrzmiewał hymn świetlany, pełen harmonii.
Nie mogły źrenice nadążyć od tych listeczków leśnego fijołka, od różnobarwnej pleśni jasnoróżowej, jak sukienka królewny, modrej, śnieżnej lub, jak krew, plamami rozsiadłej na pniach zwalonych burzą.
Wielkie zawały na dwa piętra w górę! naturalne fortece leśne piętrzyły się nad bagnami, po których przejść było nielada umiejętnością, i trzeba było ze zręcznością lisa stąpać po kłodach zwalonych, skakać przy pomocy żerdzi po kępach rzadkich, wystającej nad wodą, trawy skłaczałej. Nieraz tylko chwytając się zwieszonej gałęzi, z obojętnością fakira, kąpiącego się w Gangesie, brnął Rafaś, za nim doktór po pas w czarnem lipkiem bagnie; jeden moment — padną w zatajony podbłotny jar...