Strona:PL Miciński - Dęby Czarnobylskie.djvu/189

Ta strona została przepisana.

Wreszcie zaczęła się już puszcza sucha. Tam prędko osuszyło ich słońce. Wzrok radował się zapalonemi lampami muchomorów; leśnik zaś Rafaś zmienił się w niesamowitą stworę, był jasnowidzący, jasnosłyszący i to wszystko objaśniał. Znaki niedźwiedzia wynajdywał na drzewach, po których wspinał się do ula książę puszczy; z tych znaków wróżył, ile lat ten, na którego zamyślił, żyć jeszcze będzie... Ul — wysokie tabernaculum — był dlań mową pradziadów — słuchał ich, przyłożywszy ucho do drzewa. Miotełka z liści, wonna od patoki, którą pszczelarz smarował pień ula, aby tam przywabić rojowisko, była dla niego ostrzeżeniem, iż rok przyszły będzie urodzajny. Tam zaczaiła się kuna, jeden z wrogów... Ptak, co zaćwierkał — żołna — i tamten, co wystawił łeb z dziupli — zielony dzięcioł — to są wcielenia jego znajomych.
Szli w zaczarowaniu leśnem.
„Miód wcześnie wiosną, gdy sołńce traszkę prigreje, to pszczoły biorą z jodłowych szyszek — gdy się trochę od ciepła otworzą, a potem gdy sołńce więcej przygrzeje, to z leszczynowych takich żółcieńkich fruwających kiści. A już zatem ciepło — i kwiatów, a jak my mówimy, krasek rozmaitych dużo — zatem drzewa lipowe kwitną.