Strona:PL Miciński - Dęby Czarnobylskie.djvu/190

Ta strona została przepisana.

Miód z lipy ma grudki, ale jest najlepszy... Eh, panie... widzicie... jak diatieł wydołbił jamu — że to jeho gaława nie razbolit! swych dietiej on wywodit zawsze wysoko. Arystokracja to między ptakami... Wsio maje swoju prirodu. Wsiakij zwier maje swoju chitrost’, ale człowiek najgorszy — na niedźwiedzia haki postawi, zapadnię przed ulem zbierwiona, którym się niedźwiedź poty bije, aź zabije... Ot, jaki wielki hrib mochowik, rzekł ukazując na „kozaka“.
Po niedługiej chwili ukazał doktorowi na mokrawym gruncie łapy niedźwiezia — ze stopami długiemi na trzy ćwierci łokcia. Tam jego czarny kał.
O myślistwie mówił Rafaś wyłącznie tym dziwnie słodkim, jak patoka, językiem białoruskim, zrozumiałym zarówno dla polaka, jak i rosjanina. Snuły się opowieści bez końca.
— „Myśl o myśl, halina ob halinu triotsia, mówił Rafaś porównując myśl z gałęźmi. Mówił „o panu Hartyndze, jednym ksiondzu myśliwym z Warszawy i jednym prafesorze“...
Rozpoczął na dobre swe myśliwskie przygody, jakto raz:
— Ciełuju zimu miedwiedia stierieg, pilnowau. Honił jeho iz liesu pana Dabrowolskaho tut w Czarnobyl...