Strona:PL Miciński - Dęby Czarnobylskie.djvu/196

Ta strona została przepisana.

Po chwili z namiotu buchnęły łuną światła, wyszła ciemna postać kobiety w burce — pobrzękiwała szablą. Milczący płomień we wzroku dwojga kochanków. Adjutantem jest wodza — swego męża. Nie chce wprowadzić doktora do namiotu. Usiedli przy namiocie, słuchając gwaru i rozmów. Marszałek Siekierka opowiadał o nadzwyczajnym geniuszu wojskowym wodza pułkownika, o jego sile straszliwej, gdy, rzucając bretnalami, całe aż po łby wbijał w podłogę dębową. Teraz rozpoczęły się wiwaty, entuzjazm. Wszyscy zaczęli składać przysięgę na obraz Matki Boskiej, że nie opuszczą w niedoli rodziny wodza — na zły wypadek...
Zrobił się nastrój rzewny. Chciano wydobyć flaszki stuletniego. Wódz zabronił pić — kazał się rozjeżdżać.
Wychodził tłum, rzucając czapki do góry, obejmując kolana wodza, który podejmuje sztandar Ojczyzny.
Naliczył doktór wychodzących z namiotu dwudziestu i sześciu. Byli to zamożni obywatele.
Z panią Hryniewiecką mówili wiele o tajnikach organizacji powstańczej. Wspomniała, że zna wielu generałów rosyjskich jeszcze z Petersburga.