Strona:PL Miciński - Dęby Czarnobylskie.djvu/205

Ta strona została przepisana.

On wzniósł swą pradawną księgę. Wiedźma podjęła jedną z czaszek leżących. Widmo kobieta zrzuciła woal czarny, łzy płyną jej po twarzy i zmieniają się w gwiazdy.
Mówiła — ona a widma poczwarne chichotały.
— Nie zna nikt duszy własnej. Znamy tylko jej pozory. Prawda jest głębiej, straszniej ukryta. I dusza nasza, jak kolos Rodyjski, stoi między lądem Boga, a wyspą szatana!
Ty wziąłeś krzyż za Rosję, jam przyszła do obozu Rosjan, myśląc, iż chcę mą siostrę zobaczyć. Lecz istotnie, chciałam wymierzyć, jak dno piekła jest głębokie. Postanowiłam nawrócić serca tamtych ku oceanowi światła. Była raz popojka.
Generał śmiał się z kolegami, tamta zarzuciła ręce na szyję rotmistrzowi i śpiewała lubieżną piosenkę. Oni rozpoczęli Czarną Mszę... Ja wyjęłam Ewangelię...
Siwy generał ukląkł przedemną, powalił się brzuchem na ziemię i całował me stopy.
— Tyś Polka — krzyczał — która narodzi Antychrysta dla Rosji! — Inni przysięgli, że przyjmą przymierze z Polską — na zasadach ewangelii...
Poszłam więc do obozu naszego, niosąc nowe przymierze z ducha.
Nieszczęście, czy Bóg chciał, żem zabłądziła w puszczy.