żem w tym djablim zodjaku. I on idzie — idzie aż na samo dno piekła ku swej przeczystej miłości! — — — — — — —
Zakrzyknął Rafaś, znalazłszy doktora brnącego wgłąb wody czarnej, jak sumienie djabła; kiedy usłyszał głos ludzki, wrócił się posłusznie. Rafaś ułożył go przy ogniu. Jewanheliew wejrzał, już nie podnosząc powiek, na mroczny las, w który wstępowały zwolna duchy kurhanowe i dwie siostry, stapiające się w jedną ciemną marę groźną i złowieszczą, jak Lionardowska Meduza.
To spojrzenie jego było ostatnie; kiedy Rafaś mu pod głowę złożył swą torbę borsuczą, aby doktór mógł wypocząć do świtu, spostrzegł wielką prawdę. Bagadurski gorzko zapłakał, jakby mu najlepszy sobaka „otyjszoł“.
Nikt zresztą i z obywateli nie podejrzewał, że doktór Jewanheliew może skończyć tak nagle na udar serca — i „bez żadnego najmniejszego powodu!“...
∗ ∗
∗ |
Na cmentarzu w Boromlach, wśród zielonych krzewów, obok pni lipowych, które proboszcz dawny wyciął, bo mu zacieniały