Strona:PL Miciński - Dęby Czarnobylskie.djvu/25

Ta strona została przepisana.

go nie cierpię. Gdy przyjdzie do nas, ja uciekam na podwórze.
Raz nadszedł po balu pijany, na mamę zaczął krzyczeć, a potem bić. Wtedy ja — głos jej przybrał oddźwięk złowrogi — porwałam nóż...
— Dziecko nieszczęsne — krzyknęłam.
— ... I uderzyłam go w rękę. A on — nic, tylko spojrzał na mnie dziwnie, usiadł w kącie — i nagle otrzeźwiał. Płakał potem.
Ja też się rozpłakałam i uciekłam.
Gdy wieczorem wróciłam, jego nie było, tylko mama leżała z owiązaną głową — i mocno kaszlała.
Zaczęła mówić o nim: że jest dobry, ale nieszczęśliwy; że mamę kocha, ale ożenił się z inną i teraz tego żałuje; że ja powinnam go kochać, jak on mnie. Chciała, abym to przyrzekła, ale ja nie mogłam kłamać.
Powiedziałam, że jest podły, bo rycerz prawdziwy ma tylko jedną drogę — a nie dwie. Wtedy mama się porwała i uderzyła mnie — pierwszy raz. Ja mamie tego nie daruję do śmierci.
— Zosiu! mama twoja jest nieszczęśliwa; to okrucieństwo nosić w sercu żal do niej tak długo.
— Ja też mam żal — nie za uderzenie! ona mnie kocha, ale... jego więcej... Za co?