Strona:PL Miciński - Dęby Czarnobylskie.djvu/28

Ta strona została przepisana.

Na pensji życie płynie dawnym torem: wieczny kołowrotek lekcji, spacerów, korepetycji...
Nie pytam się już, jak długo do wieczora, do spoczynku.
Nie zastanawiam się już nad niczem, osobliwie nad przyszłością, nie widzę jej przeto ani w czarnych, ani różowych barwach.
Czarne zostały w okresie mego dzieciństwa — różowe... te chyba nad brzegami Rosi. Pozostają szare, niepewne, mgliste.
Na tem tle wyrasta obowiązek. To jednak wielkie słowo. Gwałtem utrzymuje przy życiu i powoli uzdrawia — innych.
Robię jak koń w kieracie, poważnie, z wytężeniem, bez ustanku.
Są chwile, gdy nawet bywam wesołą. Zdarza się to podczas zajęć z Zosią (dziewczynka wzięła się do pracy i robi ogromne postępy), albo podczas walnych zgromadzeń „koalicji“.
Zebrania odbywają się raz lub dwa na tydzień, gdy, ukończywszy zajęcia i nie czując się zbytnio zmęczone, aby wprost iść do łóżek, schodzimy się: ja, Stefka i Mania na pogawędkę. Rzecz się wówczas dzieje w małym pokoiku niebiesko tapetowanym, należącym do tej ostatniej. Lampka nocna przed Ostrobramską (bo Mania jest tradycyjna), Stefka pół leży na kanapie, Mania umiesz-