Strona:PL Miciński - Dęby Czarnobylskie.djvu/33

Ta strona została przepisana.

potów! Wreszcie, ja ci to powiedziałam w zaufaniu.
— Dziękuję za ten zaszczyt, pozwoli pani... — i wychodzę, zmierzając do pokoju przełożonej.
Słowa Kafarewiczowej dotknęły mnie, jak policzek. Weszłam do przełożonej i bez owijania w bawełnę pytam:
— Podobno pani jest oburzona, że dzieci wyszły na spacer bez kaloszy?
— Ani mi to w głowie nie było.
— Tak? bo mówiono, że pani jest strasznie niezadowolona, więc chciałam się usprawiedliwić...
— Ale cóż znowu! Że też nic u nas powiedzieć nie można, aby przekręconem nie było!
Gniewałam się na służące, bo panienkom kaloszy nie wycierają — oto wszystko. —
Porozmawiałyśmy przez chwilę i wyszłam.
Wracam. Stefka palcem pokazuje na sąsiednie uchylone drzwi na znak, że siedzi tam Kafarewiczowa.
Ale ja nie zwracam na ostrzeżenie uwagi.
— Posłuchajcie uszy i ściany tego domu: oto abecadło, które winneście komentować:

Albinos jeździ czasem i w wagonie.
Bardzo lubią się kąpać w Bramaputrze słonie.