Strona:PL Miciński - Dęby Czarnobylskie.djvu/37

Ta strona została przepisana.

zwymyślała wobec przełożonej i paru pań obcych, a wtedy wróciła do nas, tryumfując, że zmyła głowę „cnocie szatana“.
Wieczorami, gdy się schodzimy, bawi nas gawędami ze swego życia, w których rzeczywistość i kłamstwa tak się mieszają, że nie-podobna ich od siebie odróżnić. Naprzykład opowiada, że jadąc do Paryża, poznała się w Berlinie z jakimś studentem, który jechał w tę samą stronę. Rozmawiali volapückiem, pomagali sobie migami, bo ona nie znała niemieckiego, a on francuskiego. Po drodze zwiedzili Monachium, zajechali do Szwajcarji, wdrapywali się na szczyty gór...
Zaczęłyśmy się śmiać, mówiąc, że już zbyt blaguje, do zapamiętania.
Ale pani Courbet się oburzyła.
— Nie wierzycie? zaraz wam dowiodę... Pisywał do mnie przez czas jakiś listy, których nie czytałam, bo są po niemiecku, ale wam pokażę, byście mi je przetłomaczyły.
Wyleciała z pokoju, za chwilę przyniosła parę listów, z których jeden był... rachunkiem za kapelusz kupiony w Monachjum i niezapłacony, drugi... jego powtórzeniem w ostrzejszej formie, trzeci... wprost zwymyślaniem.
Omal nas śmiech nie udusił.
Pani Courbet nie chciała nam wierzyć, złapała słownik, przetłómaczyła... i rzeczywiś-