rają z mniszek szaty... A ja bym się może śmiała wtedy.
Wstyd mi siebie samej. Będę czytała „Iljadę”:
Ziemia od razu pod nimi zielenią pokryła się świeżą,
Hiacyntami zakwitła, szafranem i koniczynami,
Bujne i miękkie się łoże usłało z trawy i kwiatków.
Na niem legli oboje świetlistym okryci obłokiem,
Złotopromiennym; a rosy kropelki rzęsisto padały.
∗
∗ ∗ |
Aż się przeraziłam, przeczytawszy słowa wczoraj pisane. Chciałam tę kartkę wydrzeć, ale niech raczej widnieje, jako ostrzeżenie przed sobą samą.
Są namiętności, które przytłumione z dnia na dzień wybuchają z siłą niezwalczoną i wołają — (jak Taboryci — choć w innem znaczeniu) „Krwi i ciała!” Wtedy my za obroną mamy wspaniały, komunałami tapetowany parawan cnoty. Chowamy się zań — i wszystko jest w porządku.
A te noce bezsenne, te pragnienia wysuszające, ukrywane, jak zbrodnie!...
I to ma być tryumf ducha?
∗
∗ ∗ |