Strona:PL Miciński - Dęby Czarnobylskie.djvu/60

Ta strona została przepisana.

— Zapomnijmy. Między nami nic nie było, jak w piosneczce.
— Będę dla pani zupełnie obcy?
— Obcy nie, ale nieistniejący.
Milczał długo.
— Panie, już mnie wołają zajęcia.
Milczał... potem głuchym głosem: — Ja ci wytłomaczę...
— Wytłomaczysz, o panie? może twój syn — gdybym go donosiła — chciałby od pana wytłomaczeń, ja chciałabym w ustach pana odpowiedzi Napoleona: „to jestem ja! stoję wyodrębniony od całego świata, nie przyjmuję od nikogo warunków. Chcę, by się takie moim poddawano fantazjom i uważano to za zupełnie proste“. Lecz ja istotnie niecierpię bojaźliwego człowieczeństwa, proszę więc o zostawienie mnie w mej samotności na zawsze. — — —
Teraz mi jest lżej, prawie zupełnie dobrze. Staczałam się w przepaść łez i rozpaczy, lecz na jej brzegu nagle mnie coś wstrzymało. Może to ty, matko, patrząca na mnie tak łagodnie, poważnie i tak smutno... uchroniłaś mnie przed swoim losem: t. j. przed oddaniem swej duszy na codzienną łataninę, kiedy się codzień wszystko rwie. Jestem sama — to