Strona:PL Miciński - Dęby Czarnobylskie.djvu/61

Ta strona została przepisana.

wielkie dobro. Przynajmniej nie zakrywa mi nikt przepaści przedemną.


∗             ∗

Pracowałam dziś dużo od samego rana. Chciałam się rozerwać pracą i udało mi się to w zupełności.
Trochę jestem dziś — jak Stefka mówi — mistyczna. To prawda, doznaję wrażenia ulgi po dźwiganiu ciężkiego kamienia, ciszy, po wewnętrznym zgiełku i zamięszaniu.
Mam przed sobą widok jakiejś przestrzeni wielkiej, na której samotnie się wznoszą skały, mchem zielonym i niebieskiemi pleśniami pokryte; głogi rosną w załomach, ptaszęta ćwierkają, źródło, szemrząc wypływa z pod kamienia, a ja po długiej na piaskach podróży, spoczywam w cieniu sykomory. Patrzę na niebo, na skały, głogi, ptaki i czuję nieskończoność. Patrzę na siebie, i czuję pranieskończoność, z której dopiero tamte wszystkie powstały.
Czyliż więc moja jaźń może zniknąć — dlatego — że powstanie przeciw mnie wojna języków? Tego tylko nie wiem: mimo wszystko — żyć, czy wybrać drogę łatwiejszą, kuszącą mnie?...