Strona:PL Miciński - Dęby Czarnobylskie.djvu/72

Ta strona została przepisana.

Ździwił się niezmiernie i odrzekł wymijająco, że teraz śni rozkosznie, więc po co go budzić?
Zwróciłam uwagę, że gdy długi sen jemu służy, mnie może wyczerpywać — wobec ataków opinji.
— Jakto, więc dbasz o sądy ludzkie? — spytał z żalem.
— Naturalnie! (naiwny wyrzut, który zrobi każda męska pycha: jak to, wobec mnie — twego bóstwa, dbasz jeszcze o ten nędzny, otaczający cię świat!)
— Cóż więc chcesz, abym uczynił?
— Bez ślubu żyć nie możemy...
— Ślub... ależ to niepodobieństwo, nie jestem mormonem.
Wstyd mnie oblał, lecz postanowiłam anatomizować dalej.
— Przyjmij protestantyzm, ślub poprzedni zostanie zerwany, staniesz się wolnym.
— I ty to mówisz z takim spokojem?
— Jeśli chcesz mnie posiąść, nie widzę innej drogi. Wreszcie, co znaczy jedna trudność wobec naszego przyszłego szczęścia?
Milczał.
Po długiej pauzie rzekł:
— To byłoby jednak nieuczciwie z mej strony zmienić wiarę?! i w jakiem położeniu zostawiłbym Halinę? proszę cię, Ameljo, po-