Było to coś bladego, nieokreślonego, a dławiącego.
Było to zwątpienie.
Bo walczyć, ale za co? zwyciężać, deptać jedne uczucia, w imię jakich lepszych? Nie miałam na to odpowiedzi, albowiem nie było już ani nocy tatrzańskiej księżycowej, wiodącej do Bóstwa, ani rozbitej rodziny, którą należało zjednoczyć.
Smutek i czczość wewnętrzna były tak silne, że nie czułam nawet syku gadzin. Gdy przyjechałam na pensję, wnet zbiegły się nauczycielki gromadą, aby mnie oglądać, jak syrenę. W spojrzeniach czułam coś złowrogiego i drwiącego.
Potem przyszła do mego pokoju Stefka i opowiedziała wszystko. Któraś rozgłosiła, że pod pozorem wyjazdu do domu przebywałam w hotelu z młodym mężczyzną, a potem w Tatrach zbyt podejrzanie się ukrywałam.
Że też Polska przy każdej sposobności zmienia się w jaskinię plotek! Ludzie tu rozwijają w sobie najwięcej jedyny zmysł — t. j. nos gończy.
Wystarcza być uczciwą; po za tem, co mogą obchodzić histerycy i karlice?
(Potem zrozumiałam, że choćbyśmy czołem sięgali śnieżnych Himalajów — gady nie
Strona:PL Miciński - Dęby Czarnobylskie.djvu/81
Ta strona została przepisana.