Strona:PL Miciński - Dęby Czarnobylskie.djvu/85

Ta strona została przepisana.

ta potrzeba wielka kochania, ta żądza życia i rozlewania życia naokół — czyż to wszystko rozwinęło się i żyje, aby zwiędnąć marnie, jak beznasienne kwiaty? Zaiste, lepiej byłoby umrzeć za młodu, nim nastąpi ostateczne rozgoryczenie i ostateczne duszy zbłąkanie...


∗             ∗

Nadchodzą święta wielkanocne. Zapach pęczniejących pączków i ciepłe wiosenne powiewy wlatują przez otwarte okna.
Nigdy jeszcze nie było mi tak beznadziejnie... Wyobraźnia śpi, uczucia stłumione, tyk ko myśli, jak zamkowe straże, błąkają się z latarkami po zaułkach duszy i oświetlają pajęczyny, kurze, oraz cenne niegdyś rupiecie, od których bije stęchlizna.


∗             ∗

Co wieczór odbywam lekcje z Zosią; uczy się dobrze, przywiązana do mnie, jak własne dziecko. Gdy jestem smutna, co teraz prawie stałym jest objawem, ona siada u nóg moich, zaglądając w oczy i całując po rękach.
I czemu ja to piszę? wszystko jest tak bezmyślne...


∗             ∗