Strona:PL Miciński - Dęby Czarnobylskie.djvu/94

Ta strona została przepisana.

chodziła. Usłyszałam, jak przystanął i zaczął dopędzać. Odwróciłam się szczerze zadowolona, ze mieć będę na przechadzce towarzysza. Ale był małomówny, wyglądał na zdenerwowanego.
Zapytałam, co mu jest. Zdjął kapelusz, wskazał na siwiejące włosy i rzekł gorzko:
— Włos każdy siwieje, czuję zgon każdego włosa! poprostu, każdy z nas czuje się Kordjanem, który nie może wypełnić tego, czego żąda Przeznaczenie.
Rzeczywiście, w przeciągu kilku ostatnich tygodni Starzecki posiwiał.
Chciałam okazać mu współczucie i może pomódz w smutku, którego powodu zlekka się domyślałam. Sądziłam, że idzie tu o Manię, która odwzajemniała się Starzeckiemu sympatją. Mówiłam długo o jej niesłychanie dzielnym charakterze i wyższym umyśle — zbywał mnie półsłówkami, zdawał się przysłuchiwać z grzeczności. — Wtedy przeszłam bezpośrednio do niego samego i powiedziałam, iż powinien raz wreszcie ustalić sobie byt rodzinny.
Zaśmiał się i pokazując ręką drzewo, spytał: „Czy z wierzbą?“
Byłam urażona za Manię. Odrzekłam sucho, że jeżeli ktoś wierzbę pokochał, powinien starać się o jej wzajemność.