Majtkowie: Chaj żyje roboczy naród!
(Wchodzi tłum robotników ze sztandarem, lokaje herbowi niosą na tacach podarki, mieszczanie dźwigają chleby i wory z mąką — wyróżniają się dwie damy: Tina i pułkownikowa Sablina.)
Lokaje: To od gubernatora.
Matiuszenko: Do morza!
Birdiukow: A właśnie, że nie! oho!
Inni: To jakiś grzeczny człowiek. Strzelał do tłumu, bo musiał, ale z nami chce być w zgodzie.
Lokaje: Nasi państwo kłaniają się pięknie i pytają kiedy odjedziecie?
Matiuszenko: Cóż za hańba — my właśnie wyślemy im odpowiedź gardłem 140 armat. (Do Aleksiejewa): Komendancie, cóż wy tu stoicie? Chyba już teraz nie lękamy się zaatakować miasto, mając prawie eskadrę pod sobą.
Aleksiejew: Każdy tu rządzi —
(Odchodzi niechętnie.)
Mieszczanie: To nie kradzione! to nie od bosiaków kupowane, jak towary gubernatora — bogaci państwo targowali się u złodziejów o każdą sztukę jedwabiu i każdą beczkę madery. Tu są nasze łodzie — w nich mąka, chleby i kwas do picia.
Majtkowie: Biedni wy — sami od ust odejmując — wygłodniali od strejków — tu widać, kto jest bratem.
Birdiukow: Mieli co przywozić! Fu, ty czort! Kto tu zechce jeść takie źle pieczone chleby? rekiny wam podziękują.
Robotnicy: Dla nas i taki chleb za drogi, wierzcie nam.
(Śpiewają, znosząc węgle worami):
Wielka nasza fabryka stoi
między zielonymi lasami —
z kominów czarnych dym się roi,
i dzień i noc pod niebiosami.
Powietrze wstrząsają świsty,