Strona:PL Miciński - Kniaź Patiomkin.djvu/107

Ta strona została przepisana.

się do tłumu, — tłum niech idzie do roboty, a jak będzie co gotowe — wstaniemy wszyscy, jak jeden mąż.
Tłum: Idźcie stąd, poszli — dosyć tych bredni.
Robotnicy (śpiewają odchodząc):
Nie, dłużej czekać nie można. My długo milczeli.
Cierpliwość ma swój kres. Zburzymy ten loch.
Męczymy się od wieku w martwej, dusznej celi —
Nam duszę przeżarł wstyd, nam się wydziera szloch.
Już głazy wyją na ulicach — i łamie się ochrana —
Rosya się pali cała od bólu i płomienia —
a na jej piersi podwójna dyszy rana —
Krwawy Port Artur, mandżurskie złopalenia.
Co robić nam? na trwożne rozprawy
nie będziem tracić sił. Już bliski ląd.
My z morza krwi — idziemy w myśli prawej
na wielką drogę, na Ostateczny Sąd.
„Ośmielmy się!“ Wezwanie to nie zdradzi
nas — którzyśmy przeszli już wszystkie Rubikony!
Widzicie — tam na wyżynach się gromadzi
lud — już bije on w najwyższe dzwony!
(W dali istotnie słychać muzykę dzwonów.)
Pułkownikowa: Ja bardzo rada jestem, że widziałam tych ludzi, którzy lada dzień będą drygać nóżkami na szubienicy. Patrz, tę parasolkę ja zanurzałam we krwi ranionych. Ty nie?
Tina: Ja nieraz boję się sama za siebie. Byłam wczoraj u spowiedzi, a dziś brałam komunię — myślałam, że mnie to uspokoi — ale jeszcze gorzej!
Pułkownikowa: No, a cóż twój luby?
Tina: Kiedy my jesteśmy na takich wyżynach — że —
że nie wypada mnie pierwszej zaproponować, a on mnie ma za mieszkankę siódmego nieba — Czy do twarzy jest mi to uczesanie?