Strona:PL Miciński - Kniaź Patiomkin.djvu/108

Ta strona została przepisana.

Pułkownikowa: Bardzo. Weź tę lornetkę — tam są ciekawe scenki z życia — uroń ją niby nieznacznie — on tu idzie — zobaczysz, zaraz mu się przejaśni w głowie —
Tina (patrzy w lornetkę): Ach, czy to być może — to chyba tylko zagranicą — ach moja złota — moja złota —
Pułkownikowa: Upuść lornetkę.
(Odchodzą. Dzwony wciąż mocniej biją w dali.)
Lejtenant Szmidt: Wszyscy opuszczają ten okręt — co się wydarzyło? — dzwony biją w soborze — potężne, rozgłośne — jakby Iwan Groźny — — a ja przeciw tym dzwonom idę do boju —
Tak, jeszcze nim świt — opanuję miasto —
Tino, jeśli zginę — ty spójrz na księżyc —
ona tu przeszła — unika mnie — chce mi dać pojąć, że muszę spalić mosty —
Walkiryo moja —
zdaje się, że idąc coś zgubiła —
lornetka —
miasto w płomieniach — trzeba się przyjrzeć —
co to — czy ja obłędu dostaję — co to jest? — nagie — ohydne — mężczyzna nagi — i dwie kobiety — i — ależ —
Tina (wchodzi): Czemu jesteś taki zmieszany? ja też nie wiem co się to dzieje — Pułkownikowa ofiarowała mi swoją elektryczną gondolę — ja umiem nią kierować — będziemy tylko dwoje — jak pięknie jarzy się morze — jakie łuny — jakby się wstydziło miłować — czy ja tu czego nie zgubiłam —
znalazłam w cerkwi — i nie miałam czasu spojrzeć w tę lornetkę —
Lejtenant Szmidt: Niech pani weźmie ją —
— nie, — ty nie widziałaś co jest w niej?
Tina: Zaraz zobaczę — (patrzy).
Lejtenant Szmidt: I jakto — mnie —