Strona:PL Miciński - Kniaź Patiomkin.djvu/117

Ta strona została przepisana.

Wilhelm Ton: Świeć!
Lejt. Szmidt: Widzisz, że jestem zmiażdżony miękkimi głowonogimi mackami życia. Nie wierzę już w nic.
Wilhelm Ton: Ja, który zabijałem w Tobie wiary Twoje — wydobędę teraz wiedzę Twą.
(podnosi go — kładnie mu dłoń na głowie — opiera plecyma o skałę i trzyma nad nim pochodnię; schodzą się dziwne morskie potwory do światła).
Lejt. Szmidt: O — daleko — niemożliwie daleko — w Azyi środkowej płaskowzgórze olbrzymiej przestrzeni, jak Rosya, — podnoszące się 4100 metrów w średniem nad powierzchnią Oceanu. Ograniczone na północy i na południu takimi wspaniałymi łańcuchami gór jak Kuń-Łuń i Himalaje, wykazuje na wschodzie i na zachodzie też alpejską krainę charakteryzującą się wysokiemi górami, najgłębszemi otchłaniami i niedostępnemi dolinami, w których lśnią jeziora gorzko słone.
Dróg niema — tylko wysokie ścieżyny, przecięte głębokimi burzliwymi potokami — mosty z paru żerdzin bambusowych. Trzeba iść nieraz po spadzistych upłazach, dosięgających 5000 metrów i wyżej, których zbocza pokryte grubemi warstwami śniegu. W innem miejscu perć ta wąską wstęgą — nie więcej, jak na stopę — wije się po gzymsach skały nawisłej nad przepaścią i nadto okrytej lodem lub ślizgą grzęzawą.
Po takich drogach przechodzą tylko jaki — mongolskie byki, nieokiełznane, ciężkie i ogromne.
W dolinach lasy pomarańczowe — buki, dęby i magnolie.
Idąc błotnistymi brzegami przez gąszcze rododendronów, wypędzam stada zielonych bażantów z ostrogami na łapkach i jaskrawą linią czerwoną dokoła oczu. A potem znów ciągną się dzikie pustynie, wiodące do jezior z wodnymi kwiatami, jak utpala — lotus błękitny indyjski.
Jedna przełęcz o dziwnym wirchu, przypominającym z barwy