Strona:PL Miciński - Kniaź Patiomkin.djvu/24

Ta strona została przepisana.

Fursajew (śmiejąc się): On z lazaretu — jeszcze sił nie ma.
Kap. Wamindo: Matłos powinien mieć enełgię. Na trzy godzin postawić go pod kałabin i łaniec przy mojej kajucie, abym go łozglądał.
(Ciszej do Wakulinczuka):
Ty mi się chcesz obrzydzić chołobą? Jesteś zdłów. Lubię cię za twoje biodła. (Szczypie go): Nogi masz jak u kanguła! Mocny — a?
Wakulinczuk: Toczno tak, chodziłem z rohatyną na niedźwiedzia, Wasze Błagorodje.
Kapitan Wamindo (głośno): Tu kobiet niema i jeden dla długiego powinien mieć, że tak powiem figułycznie, żeńską dobłoć.
Wakulinczuk: Mózg rozleciał się niedźwiedziowi od mego uderzenia — Wasze Błagorodje.
Zwenigorodzki: Tu nie korpus paziów.
Mitienko (podnosząc się): Kara za Sodomę — deszcz ognia!
Kap. Wamindo: Co to? Co za uwaga, ja pytam!
(Feldwebel Tiszewski chwyta Mitienkę za rękaw.)
Mitienko: Nie śmiej ruszać i wymyślać po matce, nie śmiej! Tu pracują ludzie, dla których masz być przykładem, jeśli myślisz sobie żeś jest naczelnik!
Kap. Wamindo: Widzicie, że niema bałdziej mądłego i dobłego, choć sułowego dla niegodziwych i stłasznego dla zepsutych, komandiła. Mógłbym go ukałać śmiełcią. Do kałcełu ciemnego. Trzydzieści uderzeń. Łózgi.
(Feldwebel wali w kark Mitienkę. Wakulinczuk wychwytuje nóż, lecz Matiuszenko chwyta go za rękę i wyrywa broń. Wakulinczuk uśmiecha się dziwnie. Kapitan Wamindo spostrzegłszy tylko uśmiech.)
Kap. Wamindo: Czego się śmiejesz?
Wakulinczuk: Tak sobie.
Kap. Wamindo: Tak sobie tu się nie śmieje nikt. To jest, jakże to — tak sobie? Za tak sobie u nas skółę dłą z waszego błata. — A ty bierz pod kozyłiok! Czemużeś się roześmiał?