Strona:PL Miciński - Kniaź Patiomkin.djvu/29

Ta strona została przepisana.

Lejtenant Szmidt: Wyjdź z tych głębin — rozpostrzyj swe skrzydła nad ludzkością i wznieś ją — i wznieś, gdzie zechcesz: na górę Tabor Białej komunii, czy na Manfredowe Montblanc gromów i burzy, czy na prometeiczny Kaukazos, gdzie są tylko Mrok i Gwiazdy — lecz ją unieś z tego moczaru złego. Może lepiej, że jej nie kochasz, że w nią nie wierzysz, drugi Chrystus nie potrzebuje konać na Golgocie, lecz musi tylko straszliwie przemyśleć — —
Wilhelm Ton: Siedząc, jak fakir, nad łajnem życia? Oh, te dziesięć konwenansów, w których się obraca lichy dramat ludzkiego istnienia. Ja byłem już fakirem. I nie chcę już wschodzenia myślami. Ja byłem już Edypem Ziemi. I nie chcę już mieć z nią wspólnej kazirodczej łożnicy. Kończę rozprawę o tworzeniu się kryształków śniegu. I ani jednej myśli nie zostanie po mnie więcej. Ty — spróbuj urzeczywistnić swe sny, które mnie chciałeś pod czaszkę wsączyć. Ty — możesz być Iwanem Carewiczem, nie kłamiąc swej istocie.
Lejtenant Szmidt: Nie wiesz, że ja jestem jurodiwyj?
Wilhelm Ton: No, właśnie — dlatego, że jesteś Aliosza Karamazow, który patrząc na tortury, chciałby jeszcze jeść ananas dla zupełnej doskonałej radości swej, a jest taki dobry w sobie — naprawdę dobry i prosty — i święty, i mądry nawet, i z tem wszystkiem —
Lejtenant Szmidt: Mów —
Wilhelm Ton: taki pastuch.
Lejtenant Szmidt: Ale on może dlatego, że pastuch, to schyli się do strumienia i weźmie kamyk biały na zabicie Goliata, Dlatego, że pastuch — Ten mówi do niego, który strzeże stada gwiazd.
Wilhelm Ton: Nie mów na chwilę o Tym — mów o prawdzie swej, — o nieprawdzie nawet, ale swej.
Lejtenant Szmidt: Mądry wężu kusicielu, naco mi każesz myśleć o mnie? Patrz, — ile oczu śledzi za nami z poza tych masz-