nad brzegiem Czarnego morza, kotwica prosta na głazy rzucona i latarnia świecąca w mroku wszystkim okrętom, a imię jej: Wolność!
Majtkowie: Zbawicielu nasz, my za Tobą — Ty żyj! Powiedz nam, kto jesteś — a zaraz przyprowadzimy na klęczkach oficerów, aby Tobie uderzyli czołem. Kim jesteś, mów!
Lejtenant Szmidt:
Wonieją róże Maharadży z Taunkoru —
nie znacie mnie? Krasnego upioru?
Ja w pożarach idę — wśród wojen i moru.
Majtkowie: Woń go otoczyła — Ja czuję tylko zgniłe mięso! — Niechryście ty! Woń dziwna bożego wybrańca — niby fiołki, niby szafran. — Prorokuje — na kolana!
Wilhelm Ton: Ja ciebie skądś znam — a, ty jesteś Grusznicki z Lermontowa — z wierszami gotowymi i męczeńskim płaszczem zdegradowanego podporucznika.
Lejtenant Szmidt (dziwnie patrząc): Lepiejby ci było na dnie morza z kulą armatnią, niż z tym wyrzutem, żeś zabił wiarę u mnie maluczkiego w Twoją wielką dobroć, Luciferze!
Majtkowie: Rozerwiemy go w strzępy — on świętemu odebrał Moc —! Milczcie — on sam klęczał przed Tonem — Nie rozumiemy, — on chciał się dobrowolnie uniżyć. Nie rozumiemy — czy on jest za Rewolucyą?
(Wchodzą oficerowie)
Aleksiejew: Lejtenancie, wasz torpedowiec ma rozkaz wyruszyć z tą odpowiedzią natychmiast do admirała Czuchnina.
Lejtenant Szmidt: A gdybym się sprzeciwił?
(Lejtenant Makarów wyciąga rewolwer.)
Majtkowie: Przepadł Makarów — zabije go wzrokiem jak błyskawicą.
Lejtenant Szmidt: Moja pierś otwarta.
(Wilhelm Ton chwyta za rękę Makarowa — i jego przyciska do ziemi)