Wilhelm Ton, cofnąwszy się, wsparł rękę na lawecie armaty i spokojnie patrzy w zjawę.)
Wilhelm Ton: Chcesz uczynić mię, Słońce, Pawłem z Damaszku?
(A Chrystus, upadłszy pod koła armaty, zagląda mu w oczy i uśmiecha się żałośnie — teraz widać, że to nie Chrystus, lecz twarz jakiejś kobiety, nieładna, wymęczona, upiornie blada, w mistycznej, nakształt przydróżnika koronie.)
Wilhelm Ton: Nie będziemy sobie wyrzucali nic, prawda? Tak, wszystko co umarło — niechaj nie powraca. Zamykam bramę. Ostrożnie, przytnę rękę — nie wchodzi nikt bezkarnie do Piekła mego. Meduza nie jest wymysłem — ani Monstrum, nieudaną próbą natury! Nevery more!
(Nie obdarzy więcej jednym znakiem uwagi Swiatła, które staje się złotą, przenikającą wszystko atmosferą o wielu dłoniach błogosławiących i twarzach to męczeńskich, to pełnych boskiej zadumy i twórczej wszechmocy. Wilhelm Ton patrzy w żołnierzy, którzy są niespokojni i kładną znaki krzyża zwróceni na Wschód.)
Wilhelm Ton: Uwaga! Gdzie uwaga?
Feldwebel: Winowat!
Wilhelm Ton: Natychmiast poprawić błąd.
(Żołnierze i Feldwebel wracają się i po chwili idą, salutując.)
Wilhelm Ton: Smirno stoj! Zdorowo riebiata!
Żołnierze: Zdrawia żełajem, Wasze Błagorodje.
Wilhelm Ton: Urywaniej, urywaniej trzeba pozdrawiać. Nie umiecie pozdrawiać jak należy. Zdorowo riebiata!
Żołnierze: Zdrawia żełajem, Wasze Błagorodje.
Wilhelm Ton: Bardzo źle! (Ogląda guziki, ręce. buty.) Ty na robotę do pomp — guzik niewyczyszczony. Ty do czyszczenia klozetów — but rozdarty. U ciebie co to za ozdoba? (ukazuje krzyżyk) — bez obiadu.
(Marynarz za plecy ma jego bierze swą podeszew i drze w palcach.)
Marynarz (cicho): Ot, jakie nam dają obuwie.
Strona:PL Miciński - Kniaź Patiomkin.djvu/39
Ta strona została przepisana.