Strona:PL Miciński - Kniaź Patiomkin.djvu/41

Ta strona została przepisana.

Feldwebel (prędko): Tak toczno, Wasze Błagorodje, są.
Kapitan Wamindo: I nachały są?
Mitienko: Niema.
Feldwebel (ciągnąc go za rękaw): Tak toczno, Wasze Błagorodje i nachały są.
Kapitan Wamindo: I uczucie miłości i współczucia dla bliźnich jest?
Mitienko: Tak — to jest!
Feldwebel: — — — Wasze Błagorodje!
Kapitan Wamindo: Tak więc dlatego to mądły zarząd, ludzie kompetentni — pojmujący od nas daleko wyżej — i utworzyli wojenną służbę, wktółej młode pokolenie uczy się wzmocnionem przygotowaniem złęcznie zabijać człowieka-włoga, któły może przyjść i w twych oczach głabić twą majętność, zabijać twą matkę, ojca, gwałcić siostły i nałeszcie narzeczoną! (Po chwili.) Tełaz ci powiem ostatnie słowo: jeśli uznajesz, że widzisz przed sobą niemniej pojmującego niż ty człowieka — to stałaj się podtrzymać jego zasłużoną łeputacyę, za co i z mej stłony nie zostaniesz bez uwagi. Kładź się (ukazuje mu miejsce między dwoma pękami rózeg.)
Mitienko: Ja myślałem, że nas dosyć życie bije.
Kapitan Wamindo: Kładź się (ze złością): Na to, żebyś nie myślał, miełzawcze.
(Mitienko stoi, feldwebel opuszcza mu do kolan spodnie.)
Feldwebel: Michnów — Sokołow — Drapow — Charczenko — karabiny w kozły — Położyć go. Na nogi.
(Żołnierze kładną Mitienkę, jeden usiadł mu na nogach, drugi na ramionach — inni dwaj wzięli każdy po rózdze.)
Kapitan Wamindo: Zaczynać.
(Żołnierze z rozmachem uderzają.)
Mitienko: Oj, Boże mój.
(Majtkowie sztundyści zbierają się grupami.)
Majtek I: Szliśmy na modlitwę, a spójrz!