to mu plunę w mordę. Idzie Matiuszenko. Jak się masz, baćko! I Wakulinczuk — zuch. Zeszedł z warty. No, będzie miał miesiąc za to ciemnej. I Nikiszkin wylazł czarny jak czort z maszyn swych — oj, będzie masówka — dalej, gałdy! (Zbiera się masa marynarzy, śmiechy — potem wściekłość.) Niech sami żrą — my im ugotujemy.
Nikiticz: Bracia, zcierpliwieć. Nie wybuchajcie. Nie o mięso na obiad nam idzie, o wyzwolenie wszystkiego człowieka — wszystkiego narodu (objaśnia im i mówi półgłosem).
Dwaj majtkowie (zabierając mięso w kosze):
I: Do kuchni — żywo! (śpiewa):
Tri sałdata w lies poszli —
naszli diewki —
Aj, dola — niema! Ale zato w kuchni przy obieraniu kapusty i kartofli można użyć. Dadzą ci też świeżych szczi i kość ze szpiku wyssiesz!
II: Teraz bieda, strejk w Odessie i ledwie połowę zakupów zrobiono.
I: Na mnie wystarczy. Mnie murzyn lubi — tytułuję go kapitanem i gram z nim w trik-traka.
II: Czujesz?
I: I dawno o tem wiedziałem, że śmierdzi. O, i robaki. Ale mnie co? Mam z oficerskiej kuchni. Daj, podstrzelę u ciebie machorki.
II: A ty mnie z kuchni — (daje mu tytoń).
I: I samemu ledwo starczy.
Majtkowie: Nieprawda — oficery chcą nas struć. Już i broszurki rozdawali o cholerze: kiedy ludzie zaczną mrzeć, aby myśleli, że to z choroby. Narodu im zadużo, uprawić się nie mogą. Do morza ich!
I: Pozdrowić cię z gotowym obiadem!
II: Ta gdzie?