Strona:PL Miciński - Kniaź Patiomkin.djvu/57

Ta strona została przepisana.

będzie. Okrętu nie wysadzę. Ja mówię — Wilhelm Ton — który was mógł uczynić skrzydlatymi.
Matiuszenko: Nie macie poco tam iść — przysięgnijcie wierność Wolności — i bądźcie naszym komendantem — lub zginiecie.
(Wilhelm Ton sili się ukryć uśmiech — twarz cała staje się naraz wpatrzona ponad głowę Matiuszenki.)
Wilhelm Ton: Czekaj — nie rusz się — na Tobie usiadła przedziwna ważka modra — (patrzy na zegarek) całą północ słońca mam w tem okamgnieniu —
(Wielki tłum majtków oświecony słońcem z góry, patrzy uważnie — Wilhelm Ton bierze w ręce modrą ważkę i uważnie rozgląda jej skrzydełka)
(Wchodzi Mitienko z karabinem — oczy ma obłąkane)
Marynarze: Ha ha — to nie ładnie: jasnowidzący z karabinem!
Mitienko: Ja szukam ukrytego Boga — widzę Jego Archanioła i zabiję — (mierzy w Wilhelma Tona.)
Matiuszenko: Stój — on jeden może nas wyzwolić. —
Mitienko: Nie — już nie — już nie — już nikt nie wyzwoli — zabiję — ostatni to z Bożego hufca.
(Wystrzał. Majtkowie odskoczyli w przerażeniu — kupią się w gromady bezładne — groza tajemniczy się w ich oczach. Wilhelm Ton jakby zbudzony — ogląda się w prawo i w lewo poprzez majtków na morze — nagle spojrzał prosto ku słońcu — wypuszcza z rąk ulatującą ważkę — czyni parę kroków i zwolna na ziemi się układa jak do spoczynku. Nieruchomieje.)
(Klękając u trupa) Wyspowiadam się Tobie. Moja dusza pęka z grozy. Mnie nikt za nic nie potępi już. Ale ja pytam Ciebie, Mroku: Kim jesteś Ty?
Tak, ja nie grzesznik już. Pytam Mroku — naco łudzisz nas słońcem, które nie może już być — wieczne!